Najczęściej czytane

Posted by : Unknown niedziela, 11 sierpnia 2013

Michał był „innym” chłopcem. Byłem innym chłopcem.  Uważaj, to Michał, on jest jakiś dziwny – ostrzegały przede mną swoje koleżanki. Inny. Dziwny. Powinienem się tak nazywać. Tak mówią, taki jestem. Ale nie, nie! To oni wszyscy są inni, to oni wszyscy są dziwni. Nic nie rozumieją, nikt nie potrafi tego zrozumieć. Tylko ona…



Właśnie, gdzie on jest? Gdzie jest!? Ach, no tak…

Muszę go chować. Wszystko tutaj muszę chować. Siedzę przy tym marnym, obdrapanym stoliku i udaję, że rysuję. Gryzmolę. Z zagryzmolonych kartek robię samoloty. Piękne samoloty. One wtedy lecą, daleko. Chciałbym lecieć tak daleko jak one. Podchodzę do okna. Chciałbym, by mogły polecieć na wolność. A ja poleciałbym razem z nimi. Opieram się o parapet. Kaloryfer obciera moje uda. Mimo to przyciskam się do niego coraz bardziej, trzymając samolot, patrząc przez okno. Czuję na dłoni zimną powierzchnię grzejnika. Jeszcze go nie włączyli. Wsuwam za niego dłoń, delikatnie, prawie niewidocznie.


Jest. Dotykam go i drżę z podniecenia, radości, ze zmieszania, ze szczęścia i goryczy. Pocieram rękojeść mojego skarbu, pocieram jego drapieżny kształt, jego klejnot, jego dar. Obraca się w mojej dłoni. Zadrżałem, nadal stojąc przy oknie, trzymając rękę za zimnym urządzeniem, trzymając mój nielotny samolot. Boję się odwrócić, puścić to wszystko, ale wiem, że muszę. Powoli zsuwam dłoń z mojego skarbu, wyciągam ją, odwracam się i rzucam samolot w głąb pomieszczenia. Jakby zamierzenie, choć tak naprawdę zupełnie mnie nie obchodzi. Nic mnie nie obchodzi, nic. Tylko ona, by była przy mnie. To jest najważniejsze.

- Jak dobrze, że jesteś. Już nie mogę tu wytrzymać, nie mogę! – krzyczę a ona milczy. – Powiedz coś! Co mam zrobić? Starałem się, chciałem wszystko uporządkować.

- Myślisz, że to było uporządkowanie? – odpowiedziała, uśmiechając się zalotnie.

- Na świecie MUSI BYĆ PORZĄDEK! – stwierdzam stanowczo, donośnie. Bo tak też myślę. Porządek. On musi, musi być. – Widziałaś? Czy widziałaś to, co ja widziałem?

- Czy to nie była tylko Imaginacja? Obraz twojego własnego ja?

- Nie! – nie zgadzam się z nią. – Nie, tak będzie wyglądał świat. Tak się wszystko potoczy. Ja to widziałem: ciemność, anarchia, mord, krew. Wszystko. Już niedługo. Dlaczego nikt mi nie wierzy?

- Skąd wiesz, że nikt ci nie wierzy? Może jednak… Może ktoś…?

- Naprawdę…? – wykrztuszam z siebie pytanie. Nie spodziewałem się takiej rady. Nie,  nigdy o tym nie pomyślałem. Czy naprawdę ktoś może mi uwierzyć? W końcu zawsze miała rację. Czy mogę jeszcze coś zrobić... – Czy naprawdę mogę jeszcze coś zmienić? – pytam z nadzieją.

- To ty musisz spróbować. – odpowiada spokojnie. Wstaje i widzę, że chce odejść, zostawić mnie.

- Nie, nie odchodź, nie teraz! Powiedz mi tylko!

- Powiedzieć ci co?

-CZY KTOŚ MI W KOŃCU UWIERZY?!

- Tak… w końcu tak.

Uspokajam się. Moje serce bije jak oszalałe, mój oddech jest głośniejszy, niż stara maszyna parowa. Ale uspokajam się. Słyszę skrzypnięcie. Skądś je znam, ale mnie nie obchodzi. Ważne, by się uspokoić, by przyjąć do wiadomości to, co mi powiedziała.

- Teraz możesz już odejść. – powiedziałem.
Iluzja zniknęła.
***

Uatrakcyjniłam sobie poranek. Wsiadłam do mojego Citroena, zwanego potocznie Cytrynką, a przeze mnie pieszczotliwie nazywanego „starą suką”. Samochód wyglądał jak mały napęczniały zbiornik na ludzi i zawsze mnie odpychał. Tego dnia odpłacił mi się za wszystkie lata poniewierania i stanął na samym skraju podjazdu, nie chcąc ruszyć dalej. Kawałek jego małego, acz grubawego tyłu wystawał na ulicę. Próbowałam go przepchnąć. Nie powinno to stanowić problemu. Stanowiło.

Podbiegł do mnie pies sąsiadów z widocznym zamiarem obsikania samochodu. Postanowiłam go przegonić, więc zaradne zwierze obsikało moje buty. Zostawiłam zatem samochód i wróciłam do domu, by doprowadzić się do porządku. Po czym wyruszyłam w drogę w celu odnalezienia najbliższego przystanku komunikacji miejskiej.
*
Wypadłam z autobusu na chodnik i od razu poczułam przyjemny powiew świeżych spalin. Niezrażona porankiem wyruszyłam na spotkanie kolejnego dnia praktyk. Uwielbiałam swoje studia, kierunek jaki obrałam był dla mnie wprost stworzony. Każdy dzień pracy był trudny, ale jednocześnie fascynujący. Widząc mój zapał Dr Freeman obiecał mi, że wreszcie dostanę coś specjalnego.

Szpital imienia Adolfa Meyera – mówiła do mnie tabliczka i niesamowicie mnie to jarało. Wyjęłam z torby identyfikator i podeszłam do drzwi. Dostałam się w końcu do środka, przywitałam ze wszystkimi napotkanymi osobami i szybko przygotowałam do działania.

Zwarta i gotowa ruszyłam wąskim korytarzem, aby na samym końcu zatrzymać się przy brudno-brązowych drzwiach. Zapukałam lekko i nie czekając na zaproszenie weszłam do środka.

- Dzień dobry Panie Doktorze. – powiedziałam z uśmiechem. Na odpowiedź musiałam poczekać kilka sekund, jak zawsze. I nigdy nie zaczytała się ona od „Dzień dobry Katie”.

- Mam dla ciebie coś ciekawego. – powiedział w końcu i wyminął mnie, wychodząc na korytarz. Ruszyłam za nim uprzednio ostrożnie zamykając za sobą drzwi jego gabinetu. Gdy go dogoniłam wręczył mi teczkę. Jednak nim ją otworzyłam zaczął swój zwyczajowy monolog.

- Dostaliśmy go niedawno. – powiedział, jakby opowiadał mi o nowym modelu laptopa. – Jest całkiem rozkojarzony. Próbowałem z nim rozmawiać, ale na okrągło mówi mi tylko o jakiś dziwnych wizjach.

- Ja…kich… wizja…ch? – wydyszałam, wbiegając po schodach za Doktorem. Odczekaliśmy chwilę aż ochrona otworzy nam obrzydliwe, kremowe kraty oddzielające sale na piętrze od klatki schodowej.
Kiedy pierwszy raz przekroczyłam ich próg oglądałam po kolei każdą zauważoną osobę. Jednak nie teraz. Cel był jasny, szłam za swoim Doktorem i nie zwracałam uwagi na otoczenie. Nie wiem tylko, czy stawałam się bardziej profesjonalna, czy coraz bardziej znieczulona.

- O wizjach wojny, walki, hekatomby.

Przeszedł mnie dreszcz. Mógł faktycznie być najtrudniejszą osobą, jaką spotkałam.

- I dlatego tutaj jest?

- Nie… To znaczy, nie tylko. – odparł Freeman. Wokół panował spokój przemieszany z chaosem. Wszyscy chodzili w wyznaczonym porządku, w wyznaczonych ubraniach, po wyznaczonych miejscach. Jednak gdzieniegdzie ktoś krzyczał, ktoś się rzucał. Pielęgniarki piły kawę a po sekundzie biegały. Wszystko było pomieszane.

- Nie, nie odchodź, nie teraz! Powiedz mi tylko! – usłyszałam krzyk. Miał on jako taki sens, co było dla mnie nowością w tym miejscu.

- To dlaczego jeszcze?

- A jak dla brzmi to, co dotychczas powiedziałem, panno Watson? – spytał nagle, obracając się w moją stronę. Na twarzy miał wymalowany ten swój dziwaczny uśmieszek. Nie pozostało mi jednak nic innego, jak odpowiedzieć, co nie było trudne. No chyba, że pytanie miało być podchwytliwe.

- Jakaś schizofrenia?  Paranoidalna może? Za mało wiem. – powiedziałam jakby niepewnie, choć dałabym sobie rękę uciąć, że mam rację. Powoli docieraliśmy do połowy korytarza, gdzie skręciliśmy w prawo. Na początku gubiłam się w tym budynku, właśnie przez te korytarzowe skrzyżowania.

- Tak… tak to brzmi. Wiesz, chłopak jest podejrzany o morderstwo.

- Morderstwo kogo? – nie mogłam uwierzyć, że Dr Freeman prowadził mnie do mordercy. Wreszcie!

- Nie wiemy czy kogoś więcej. Ale z pewnością własnej matki. – usłyszałam makabryczną odpowiedź.

- CZY KTOŚ MI W KOŃCU UWIERZY?! – naszą rozmowę przerwał przeszywający krzyk. Przez chwilę łzy stanęły mi w oczach. Nie wiem, czy się przestraszyłam. Nie jestem w stanie opisać jak się poczułam. Doktor nie zwrócił na mnie uwagi i podjął się procedury otwierania drzwi. Nie patrzyłam nawet jak wyciągał klucze i kolejno je przekręcał. Położył rękę na klamce.

- Problem w tym, że nigdy nie znaleziono żadnego narzędzia zbrodni. – dodał, zupełnie nie zważając na to, co przed chwilą usłyszał i na moją minę. Nacisnął klamkę, drzwi zaskrzypiały. Powoli weszliśmy do pomieszczenia, na środku którego stał niezbyt wysoki chłopak o zabawnej grzywce i czarnych włosach. Miał przeraźliwie przenikliwe, szare oczy skryte za okularami. Jego ręce drżały, cały drżał. Jego oddech był bardzo ciężki, jakby tylko siłą woli pompował powietrze do płuc. Spływał potem, wyglądał jakby dopiero co wyrwał się spod strug deszczu. Na podłodze leżał papierowy samolot. Wokół walały się suche liście, które musiał naznosić  z popołudniowego spaceru. Małe wiaderko z wodą, które pozwolono mu trzymać w pokoju ze względu na brak zagrożenia i dobre zachowanie, było zarzygane.


- Teraz możesz już odejść. – rzucił nagle do pustego pokoju i po chwili spojrzał wprost na mnie.

{ 6 komentarze... read them below or Comment }

  1. Ocenę merytoryczną napiszę jutro, dosłownie już wyjeżdżam na cały dzień do Monachium. Powiem tyle, że bardzo zaskoczył mnie (pozytywnie oczywiście) poziom tekstu i kierunek, w którym zaczęło zmierzać opowiadanie. Kolejną osobą jest Cukier, potem Bartek. Obrazek do opowiadania dobiorę, jak tylko wrócę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Różne style, treść intrygująca. Zapisuję w ulubionych, bom ciekawa kierunku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zmiana narratora. Nie wiem czy nie lepiej byłoby kontynuować z trzecioosobowym narratorem.
    Do tego pomieszany czas. Był przeszły, w tej części teraźniejszy, ale nagle zmienia się z powrotem w przeszły. Zbrodnia w pisaniu! Od podstawówki pamiętam, że to błąd.

    Ogólnie podoba mi się kierunek, w którym teraz zmierza opowiadanie, choć nie podoba mi się ta oklepana tematyka. Miliony opowiadań o schizofrenikach w internetach. Teraz stanie się przewidywalne. Ograniczyliście sobie pole działania, chociaż... Jeśli trafi się talent może to jeszcze uratować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że o to chodziło we wspólnym pisaniu - o pomieszanie stylów. Z drugiej strony zależy co się komu bardziej podoba, która narracja jest dla czytelnika bardziej zrozumiała, więc może masz rację.

      Jeśli chodzi o mieszanie czasów - pisanie w czasie teraźniejszym przy głównym bohaterze i przeszłym przy pobocznej bohaterce ma swój cel. Tak, to jest błąd - w wypracowaniu, rozprawce, przy licencjacie. Pisanie tekstu czysto literackiego pozwala na manipulację, zwłaszcza, jeśli oddzielamy rozdziały/części (co wyraźnie zrobiłam). Na tym polega posiadanie własnego stylu pisania - nie zawsze wszystko jest poukładane. Równie dobrze, gdyby brnąć dalej w lekcje języka polskiego z podstawówki, moglibyśmy rozbierać każde zdanie, żeby sprawdzić, czy jest stylistycznie poprawne. A Yodę powinniśmy wykreślić z opowiadań o Gwiezdnych Wojnach.

      Nie "ograniczyliśmy" - nie my, tylko ja. Jeśli już uznawać to za ograniczenie, to jest ono mojego autorstwa. Nie wiem zresztą, czy tak to można nazwać, bo nie sądzę, by z tego wynikało, że chłopak jest po prostu chory i czy w tym kierunku pójdzie fabuła. Wszystko zależy od tego, jak następna osoba sobie to wyobraża. Nawet ja ciągu dalszego nie wyobraziłam sobie tak, jak ty to opisałaś.

      Usuń
    2. No to od początku:

      1. Mieszanie czasów mi pasuje. Pojawiła się nowa postać - pojawił się nowy czas. Taki zabieg widujemy często w różnych filmach. Ja jestem za.

      2. Ograniczenie jest tylko pozorne. Kolejna osoba może zrobić to, co jej się tylko będzie podobało. Poza tym nie musimy wychodzić z założenia, że Michał jest chory, prawda?

      Jako autor poprzedniej części jestem zadowolony. :)

      Usuń

- Copyright © Kwadratura Koła - Date A Live - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -